Kazik-chan |
Wysłany: Pon 20:24, 14 Sty 2008 Temat postu: Święta, święta i... jeszcze nie po. Przed. |
|
(od Autora: seria krótkich opowiadanek świątecznych. Kto ma, ten je )
Święta, święta i… jeszcze nie po. Przed.
1. Świąteczne przygotowania, czyli dekorujemy dom.
O ile kocham maszyny, to nienawidzę świątecznych lampek – najbardziej podstępne, wyrachowane i mściwe urządzenie, które wypełzło z dziury wszelkich Podstępnych, Wyrachowanych i Mściwych Urządzeń. Kiedy nie działają, nie możesz ich nawet kopnąć, bo pękną i zapewne zostawią ci śliczną bliznę na pięcie.
Kiedy leżały w pudle, wyglądały bardzo niewinnie. I na takie, które będą współpracować. Niestety, kiedy tylko je wyciągnęliśmy, owinęły nam się, jak co roku zresztą, wokół nóg w taki sposób, w jaki owijać się bezczelnie lampki tylko potrafią. Ale nic, im mniej się przejmujesz, tym lepszym będziesz inżynierem.
Kiedy wyplątaliśmy się z taj lampowej zawieruchy kabli i świecących obiektów (a także uwolniliśmy z niej kota), mieliśmy nadzieję, że pójdzie z górki. Faktycznie, było podejrzanie dobrze. Lampki owinęliśmy wokół framugi drzwi… hm. Nikt się jeszcze nie poraził. Potem pociągnęliśmy je wokół choinki. Dalej nie mamy zwęglonych palców. Skończyliśmy dekorować nimi poręcz schodów. Wow, wciąż nie chodzimy naelektryzowani – czyżby światełkom udzieliła się odgórnie narzucona świąteczna serdeczność? …
…
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! – ryknął Ling, bezskutecznie ciągnąc wtyczkę, która już bardziej nie dała się naciągnąć. Serdeczność? U lampek? JA to powiedziałam? Phi! Okazało się, że wbrew naszym obliczeniom, a także na przekór wszelkim prawom mierniczym lampek starczyło na wszystko… Oprócz na kawałek, który dzielił nas od poręczy schodów do wtyczki.
Kiedy po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy z Kosmitą, że schody muszą się obyć bez dekoracji, razem z Lingiem otrzymaliśmy ten wymagany kawałek do podłączenia kabla.
I wtedy strzeliły korki.
Znowu pani wygrała, Pani Jestem-Wrednym-Kablem-Z-Małymi-Kolorowymi-Światełkami.
2. Zakupy – witaj i giń.
-Gotowy?
-Nie.
-Jak to nie? To po co tu ze mną przylazłeś?
-Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia. O ile pamiętam, mówiłaś coś o noszenia zakupów i bycia apteczką pierwszej pomocy, a kiedy odmówiłem, zobaczyłem gwiazdki i się tu obudziłem.
Siedzieliśmy zawinięci w śpiwory w kolejce do Grafiki. Fuksem znaleźliśmy się gdzieś w połowie. Trochę szkoda mi było tych biednych, niezaradnych ludzi, którzy przyszli tak późno i znaleźli się na samym końcu. Kiepski zakupowy start. Ale cóż, życie to walka – uśmiechnęłam się wrednie i nalałam dla Linga trochę herbaty z termosu.
-Rany, jak ja nienawidzę przedświątecznych zakupów. – mruknął i skinięciem głowy podziękował za napój. –Denerwuje mnie, że trzeba na zwykłe zakupy brać paralizator i kogoś z rodziny, kto będzie obsługiwał podręczną apteczkę.
Przełknęłam ślinę.
Już czwarta. Do otwarcia zostało 5 godzin.
*
-YEAH! – ryknął Ling i gwałtownie skręcił w prawo, kierując się do działu z książkami, zręcznie wymijając biegnących klientów. Tak, zabranie wózka z pobliskiego marketu było wybornym pomysłem. Można było szybko wyminąć zawistną konkurencję i nie było problemu z noszeniem zakupów czy sięganiem do wyższych półek, a śliska podłoga świetnie nadawała się do rozwijania dużych prędkości. W dodatku Ling okazał się niezłym rajdowcem, a kiedy testosteron uderzył mu do głowy, był niepokonanym zwycięzcą, który bez litości zbijał wszelkich samców, którzy nieopatrznie znaleźli się na jego terytorium. I wszystko by było pięknie, ładnie i super, gdyby nie wykręcili nam tego chamskiego numeru. Jakaś podstępna baba (dam głowę, że sprzątnęliśmy jej sprzed nosa ostanie pudełko z simsami! Założę się!) zastawiła przejście swoim dwuletnim pomiotem, które z niezbyt inteligentną miną ssało lizaka. Doszło do kraksy – mały, ze względu na swoje okrągłe kształty i sporą masą ciała odbił się od podłogi i przeturlał do matki, która już zdążyła się zaopiekować naszym egzemplarzem „Sims 2”. My z głośnym hukiem wyrżnęliśmy o ścianę, a naszymi nabytymi prezentami już się zaopiekowali co zaradniejsi klienci.
Zaprawdę powiadam wam, młodych ninja powinno się wysyłać na zakończenie treningu po przedświąteczne zakupy. Przesiew tych najlepszych gwarantowany.
*
-Pani tu nie stała!
-Ale ja uczestniczyłem w wojnie na wschodzie! Jestem inwalidą wojennym!
-A ja skaleczyłem się w palec, i co?
-Chcesz pan w pysk?
-Mówię przecież, że pani tu nie stała!
Odwróciłam głowę. Stanęliśmy tuż obok głośnika, z którego leniwie sączyła się „Cicha noc”, a obok stał kartonowy renifer (któremu ktoś w zamieszaniu przypadkowo urwał głowę) i trzymał kartonik z napisem „Wesołych Świąt!”
-Ej, zsuń się, jestem w ciąży.
Spojrzałam do tyłu. Jakaś pulchna kobieta popatrzyła na mnie z góry – gdyby można by było zapalać wzrokiem, zapewne stałabym w 200C ogniu.
-Ona też – wskazałam szybko na stojącego obok Linga obładowanego zakupami.
-Ale to jest on! – zaskrzeczał jakiś emo stojący przed nami –Nie może być w ciąży!
-Cóż – westchnął Ling – do tego prowadzi bara-bara, czyż nie? Chyba mi przysługuje jakiś urlop czy coś. – podał mi z dwie torby. –Potrzymaj, kochanie, wiesz, że nie mogę się przemęczać.
*
-Ling, jeszcze tylko jeden!
-Nie, nie mogę, już nie dam rady…
-No skarbie, tylko jeszcze raz, wiem, że potrafisz…
-Nie…
-Jakie nie! Zrobimy to i już! – rzuciłam się na chłopaka, chwyciłam go za spodnie, po czym silnym i zdecydowanym ruchem pociągnełam go. Jęknął cicho, a ja stanowczo zaciągnęłam go w kierunku kasy.
-Kazik, słońce, my nie możemy…
-Jakie nie możemy? Dostaliśmy się do sklepu, pozbyliśmy się konkurencji, zdobyli prezenty (czasem drogą kradzieży, ale co tam), w ostatniej chwili uciekliśmy przed gazem paraliżującym, uniknęliśmy tej kraksy w korytarzu do Empiku i zwialiśmy ochronie – cóż może nas powstrzymać przed zwycięstwem? Podejdziemy do kasy, damy pieniążki i…
-Nie.
-?
-Kosmita dzwonił, że zostawiliśmy pieniądze na parapecie.
- !!! Powtórz to!
- Zostawiliśmy pieniądze na parapecie. Nie bij mnie!
-Ty draniu niewdzięczny, szuraj mi do domu po to, ale już!
-Al…
- NOW!
*
-Jezus Maria, ile można po zakupy chodzić! … i co wyście tam robili? – Ohno przerażonym wzrokiem ogarnęła naszą dwójkę. Oboje byliśmy rozczochrani na wszystkie możliwe strony, ja miałam nogę wygiętą pod dziwnym kątem i plaster pod okiem, a Ling obficie krwawił z nosa.
Konoha wyłonił się z łazienki, spojrzał na nas i uśmiechnął się przymilnie. –Znaczy że zakupy się udały?
Zachwiał się pod ciosem ciężkiego, wojskowego obcasa. Następnych pięciu zapewne już nie czuł.
C.D.N.? |
|